Siedziała niespokojnie na chyboczącej się ławeczce w celi aresztu. Jej głowa nadal tętniła po ostatniej nocy, która zakończyła się zatrzymaniem przez policję za rzekome "zakłócanie porządku" podczas karnawałowej parady Mardi Gras. Teraz znajdowała się w ciasnej celi wraz z kilkunastoma innymi osobami, których większość wydawała się równie pijana co ona.
Głosy w celi były głośne, pełne narzekania, krzyków i żartów. Jane wiedziała, że musi zachować spokój i skupić się na wyjściu z tego bałaganu. W końcu przyszła chwila, gdy zdenerwowany strażnik wydał komunikat.
- Wszyscy! Cisza! - krzyknął strażnik, wpatrując się w grupę aresztantów. - Nikt nie będzie wychodził stąd, dopóki nie będziemy mieli jasności co do wszystkich incydentów podczas parady.
Jane westchnęła ciężko, spoglądając na pozostałych w celi. Wzrok kilku osób zwrócił się w jej stronę, ale większość pozostała skoncentrowana na własnych rozmowach. Po chwili do celi dokoptowano jeszcze kilka kolejnych osób. Widząc mężczyznę w cekinowym garniturze pomachała do niego, klepiąc miejsce koło soebie. Nie znała go, ale czy to w czymkolwiek przeszkadzało? W obecnej chwili każdy w tej celi jechał na tym samym wózku. Jane pamiętała parady z czasów, gdy nosiła policyjny mundur. Nikt nie chciał brać wtedy dniówek, ale nie było wyboru. Karnawał sprzyjał kradzieżom i pijaństwu, wypełniając cele po brzegi.
Sama uchlała się na tyle, aby znieważyć funkcjonariusza i nie zarobiła pałą jedynie dlatego, że jeszcze ją pamiętano w lokalnej policji.
- Co tam eleganciku? Kto cię tak ładnie oklepał? - zagadnęła mężczyznę, który usiadł koło niej. W tym stanie wolała siedzieć, niż męczyć nogi.